„Bez druku” jest jeszcze w wieku niemowlęcym i dosłownie kilka wpisów, a już wiele razy udało mi się użyć słowa rewolucja w stosunku do rynku ebooków. Nie uważam tego za nadużycie, bo według mnie nie ma lepszego wyrazu określającego procesy zachodzące w segmencie ePublikacji. Czuję się świadkiem tych zmian praktycznie od ich zarania.
Mniej więcej dekadę temu, nie słysząc jeszcze o czytnikach i ebookach, marzyłem o urządzeniu, które pozwalałoby mi na wygodną lekturę gazet w transporcie publicznym. Jestem nieuleczalnym i regularnym czytelnikiem prasy. Irytowało mnie, gdy próbując dostać się do głównego grzbietu „Gazety Wyborczej” wypadał mi z torby zestaw dodatków i reklamówek wypełniający całą jej pojemność, którym każdego dnia raczył mnie wydawca.
Równolegle raczkował rynek ebooków, ograniczony do formatu pdf, których tematyka zaliczała się głównie do dwóch kategorii: jak być bogatym lub/i szczęśliwym. Poza tym istniały pliki z klasyką literatury, którą można było przerobić na aplikację java i próbować czytać na Nokiach z Symbianem, na wyświetlaczach komórek mających przekątną średnio 2 cale. Nigdy nie bawiłem się w tego typu przeróbki, bo zawsze wydawało mi się, że lektura na tego typu sprzęcie jest przeznaczona wyłącznie dla masochistów.
Pierwszą jaskółką nowych czasów okazał się czytnik eClicto (prezentuje go powyższe zdjęcie) firmy Kolporter mający premierę w grudniu 2009 roku. Zwracając uwagę na to, że twórcą tego projektu jest drugi co do wielkości dystrybutor prasy w Polsce, miałem podstawy wierzyć, że wkrótce doczekam się gazet na czytniku, właśnie dzięki firmie z Kielc. Niestety reader, jak i oferta księgarni Kolportera okazały się niewypałem, a setki ebooków, które nabywca otrzymywał wraz z zakupionym eClicto pochodziły z domeny publicznej, czyli stanowiły klasykę napisaną w dosyć odległych czasach, dostępną bezpłatnie dla każdego czytelnika. Poza tym platforma oferowana przez Kolportera, jak i samo urządzenie miała charakter zamknięty, nie pozwalający na zakup książek z innych źródeł niż eClicto.
We wrześniu 2010 roku pojawił się w sieci blog Świat Czytników (znany wtedy jako Świat Kindle) tworzony przez Roberta Drózda, który pozwalał mi śledzić zmiany na rynku ebooków, oraz zgłębić wiedzę na temat króla wśród czytników czyli Kindle firmy Amazon. Książek jednak wtedy było bardzo mało, nie wspominając o polskiej prasie.
Niedługo miało się to zmienić. W lutym 2011 roku w Kindle Store pojawił się pierwszy polski tytuł prasowy – tygodnik „Polityka”. Byłem zachwycony, bo nie dosyć, że byłem regularnym czytelnikiem tego periodyku, to spełniło się moje marzenie o prawdziwej prasie elektronicznej. Posiadałem wtedy pierwszy w życiu smartfon z prawdziwego zdarzenia – Samsung Galaxy S z Androidem, za pomocą którego dało się prenumerować i czytać prasę dzięki aplikacji Kindle for Android, która stała się moim pierwszym czytnikiem ebooków.
Radość nie trwała długo, bo po dwóch miesiącach miałem dosyć lagującego sprzętu Samsunga. Przesiadłem się na iPhone, na który także była dostępna aplikacja (tym razem Kindle for iPhone). Niestety, na urządzeniach z iOS Amazon nie udostępniał wtedy prasy.
Postanowiłem nie wracać już do papieru i zdecydowałem się na rzecz karkołomną: prenumeratę prasy „Polityki” i „Gazety Wyborczej” w formacie pdf poprzez serwis eGazety.pl. Lektura za pomocą tej aplikacji to była katorga porównywalna do czytania plików java na symbianowej Nokii e63. Przesuwanie stron, kłopoty z dopasowaniem kolumn na 3,5 calowym ekranie. Brrrrrr. Obecnie, gdy mam okazję przeglądać prasę w pdf przez aplikację Nexto (posiadającą bardzo podobne rozwiązania jak eGazety) na iPadzie 2 lub Nexusie 7, to nie odczuwam takiego dyskomfortu. iPhone po prostu nie nadaje się do regularnego czytania plików pdf.
W czerwcu moja męczarnia skończyła się definitywnie. Dzięki prezentowi od mojej ukochanej Małżonki z okazji rocznicy ślubu, zamówiłem pierwszy czytnik – Kindle Keyboard w wersji International. To była ekstaza od pierwszego dotyku: czytnik spełniał wszystkie moje wymagania i możliwości konfiguracyjne. Dodatkowy atut stanowiła okładka/etui kupiona wraz z czytnikiem wyposażona w lampkę. Nie straszna mi już była noc czy lektura w niedoświetlonym wagonie tramwaju.
Ilości dostępnych tytułów było nadal jak na lekarstwo. Co prawda zaczęły się pojawiać, ale najczęściej posiadające zabezpieczenie cyfrowe ADE w plikach pdf lub, także chronione, w formacie ePub. Na szczęście te ostatnie można było przekonwertować dzięki darmowemu programowi Calibre na przyjazny dla Kindle format mobi. Problem stanowił jednak dostęp do niezabezpieczonych plików ePub. Chcąc przeczytać bestseller napisany w ostatniej dekadzie, nie dosyć, że trzeba było się zaprzyjaźnić z niezbyt sympatycznym internetowym gryzoniem, to jeszcze przekonwertować książkę do mobi. Sam korzystałem z tej metody pobierając tylko te ebooki, które miałem „w analogu” na swojej półce. Nie wiem, czy było to działanie zgodne z prawem, ale wydawało mi się posunięciem etycznym w warunkach wyższej konieczności.
Pamiętam rozważania Roberta na Świecie Czytników i ożywioną dyskusję czytelników czy podać sposób jak zdejmować DRM z ebooków i konwertować je do mobi. Po kilku dniach rozważań, 9 maja 2011 umieścił na swoim blogu Poradnik jak zdjąć zabezpieczenia DRM ebooka. Tak rozpoczęła się prawdziwa czytelnicza rewolucja.