Pisałem już nie raz, że swoje książkowe i ebookowe dokonania odnotowuję w amazonowym serwisie Goodreads. Rok temu chwaliłem się swoimi osiągnięciami czytelniczymi AD 2016. Teraz postanowiłem powtórzyć to podsumowanie w kolejnym zamkniętym roku kalendarzowym. Goodreads pełni rolę swoistego kronikarza zapisującego co przeczytaliśmy. Pozwala także ocenić daną pozycję, czy napisać na jej temat recenzję. Na podstawie przeczytanych książek i wystawionych ocen serwis stara się rekomendować kolejne tytuły, które prawdopodobnie trafią w nasz gust. Mnie interesują trzy pozycje oferowane przez Goodreads: lista przeczytanych książek, statystyki z tym związane oraz tzw. Reading Challenge czyli nałożone samemu sobie wyzwanie, ile książek w kolejnym roku przeczytam. No i jeszcze chętnie podpatruję co czytają moi znajomi…Oto jak „książkowo” przeżyłem rok 2017.
Założyłem sobie, że w kolejnych latach przeczytam co najmniej tyle samo pozycji co w roku poprzednim. O ile więc w 2016 udało mi się przeczytać 30 książek, to w 2017 dzięki większej ilości wolnego czasu poprawiłem rekord aż o dziesięć pozycji. W bieżącym roku przy ograniczonym czasie mój Reading Challenge powinien liczyć 41 tytułów (nieoficjalnie 42, o czym później). Nie będzie łatwo. Niestety, znacząco podniosłem też poprzeczkę przeczytanych stron. O ile dwa lata temu było to 7500, to w zeszłym roku aż 10513. Oczywiście nadzieja umiera ostatnia i liczę, że podołam temu wyzwaniu.
Jak minął mi literacko rok 2017?
Czytelniczo naprawdę wyjątkowo, choć nie udało mi się uniknąć kilku wpadek. Przykładem może być przyjęta przeze mnie zasada, że czytam w ciągu roku tylko jedną książkę konkretnego autora. Przypadek często powodował, że takie założenie nie sprawdzało się, bo na czytnik wpadała druga pozycja tego samego pisarza. Tak się stało przy lekturze REPORTAŻY Swietłany Aleksijewicz. Pierwszą książkę „Wojna nie w sobie nic z kobiety” przeczytałem na początku zeszłego roku. To miał być koniec przygody z noblistką w 2017. Jesienią zostałem zaproszony przez Legimi do przetestowania jak działa ich wypożyczalnia na czytniku Kindle. W pierwszych dniach liczba dostępnych ebooków na to urządzenie nie porażała. Z interesujących tytułów dostępny był reportaż o czasach przełomu ZSRR/Rosja „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka”. Skusiłem się przy okazji testów na drugie spotkanie.
Skoro jesteśmy przy reportażach, to trudno nie wspomnieć o dwóch książkach drugiego autora, który towarzyszył mi w zeszłym roku. Mam na myśli Filipa Springera. Pierwszy raz to tzw. „lektura zadana”, którą przeczytałem z polecenia mojego serdecznego Przyjaciela. Od roku polecamy sobie nawzajem jeden tytuł, który w ciągu roku jesteśmy zobowiązani przeczytać. Na marginesie, ja wybrałem dla niego „Dziennik” Jerzego Pilcha, z którym wcześniej nie miał do czynienia. On natomiast mi „13 pięter”. Reportaż Springera dał mi dużo do myślenia. Szczególnie w części pierwszej autor bez zawahania obdziera czasy II Rzeczpospolitej z grubej warstwy narosłych mitów.
Ponowne spotkanie z tym autorem nastąpiło w listopadzie. Tym razem drogą eliminacji książka została wybrana z oferowanych tytułów w ramach akcji Czytaj.Pl. „Miasto Archipelag: Polska mniejszych miast”, to niewesoła opowieść o miastach, które za reformy administracyjnej czasów Edwarda Gierka zyskały status wojewódzki, by go stracić w wyniku kolejnej reformy w roku 1999. Ogólnie wygląda to jak lista bliźniaczo podobnych miejscowości, które tak samo zaskoczył nagły awans w administracji terytorialnej w roku 1979, jak i degradacja w końcu XX wieku. Z kilkudziesięciu miejscowości wybiła się jedna, która może kojarzyć się z sukcesem. Mam tutaj na myśli Bielsko-Białą, którą utrata statusu województwa nie znokautowała.
Na zakończenie tematu reportaży o tekście, który przeczytałem pod koniec roku, a zrobił na mnie ogromne wrażenie. Mam tutaj na myśli „Wielki przypływ” Jarosława Mikołajewskiego opowiadający o życiu mieszkańców Lampedusy między przypływami kolejnych grup imigrantów. Książka spokojna, ale z ogromnym ładunkiem refleksji i poczuciem jakiegoś wstydu…
Patrząc na różne kategorie ebooków, zdziwiłem się, że z 41 (a właściwie 42) przeczytanych książek, aż 9 pochodzi z półki RELIGIA. Zawrotna liczba może przygnębić monotematycznością. Za sporą jak na mnie ilością stoi skromna grubość woluminów. Wśród tych dziewięciu tytułów aż pięć to minibooki: „Tabu Polaków” i „Zło” to pozycje tematyczne, które były wcześniej drukowane w krakowskim miesięczniku ZNAK. Następne to teksty czytane podczas Wielkiego Postu, wydane również przez krakowski, ale tym razem Tygodnik Powszechny. Mamy tutaj aż dwie Drogi Krzyżowe (jedna to „Medytacje Drogi Krzyżowej” księdza Adama Bonieckiego, a druga to „Droga Krzyżowa z Papieżem Franciszkiem” autorstwa, jeszcze wtedy, biskupa Grzegorza Rysia przygotowana na Światowe Dni Młodzieży), a także „Mistrzowskie rekolekcje z Eckhartem” ks. prof. Józefa Tischnera.
Pozostając w okolicach okołotygodnikowych muszę wspomnieć o następnej pozycji z półki religijne: „KANON. Najważniejsze teksty Tygodnika Powszechnego” (pierwsza część). Wyjątkowa pozycja, nie wiem nawet, czy nie najważniejsza przeczytana przeze mnie zeszłego roku: świetne teksty, z których szczególnie zapadł mi w pamięć wywiad z niedawno zmarłym prof. Jerzym Jedlickim, czy spór wtedy jeszcze ks. Józefa Życińskiego ze Stanisławem Lemem. Polecam „Kanon”, bo to zawarte w nim teksty udowadniają jak bardzo TP potrzebny jest polskiemu Kościołowi Katolickiemu. Nie tylko jako tytuł prasowy, ale formacja intelektualna, która widzi i sięga dalej niż mury niektórych kurii biskupich.
Powoli już kończąc temat religii i wiary w lekturach roku 2017 muszę wspomnieć o książce byłego jezuity Stanisława Obirka, który w swojej książce „Polak katolik?” stara się scharakteryzować polski katolicyzm. Niestety, treść nie sprostała tytułowi. Autor niejako ślizga się po tematyce jedynie sygnalizując pewne wątki, których kontynuację obiecuje w dalszej części książki (obietnicy nie dotrzymując). Szkoda, bo była szansa na poważny esej, a wyszła zapowiedź tekstu właściwego. Nie uważam jednak czasu spędzonego z tą książką za stracony. Obirek świetnie porównuje zasady działania Jezuitów w Polsce i na zachodzie, a także walki grup wpływu na Jana Pawła II (Opus Dei konta Jezuici).
Skoro mowa o polskim papieżu, to wspomnę jedynie o lekturze jego pierwszej encykliki, którą także miałem okazję przeczytać w zeszłym roku, czyli „Redemptor Hominis” („Odkupiciel człowieka”).
Wspomniałem wyżej o tekście rekolekcji autorstwa księdza Tischnera. Dlaczego nie chwaliłem się drugą książką Mistrza, którą czytałem w zeszłym roku? Nie wiedziałem do jakiej grupy ją zakwalifikować, bo mimo, że jest to książka stricte religijna, to jednak odbiorcami są dzieci. Mam tutaj na myśli „Rozmowy z dziećmi – kazania niecodzienne” (uwaga! czytana w analogu), które były głoszone przez ks. prof. w kościele św. Anny w Krakowie na mszach dziecięcych. Patrząc na to, jak wielki filozof łapie kontakt z najmłodszymi wypada tylko zdjąć czapki z głów. Szkoda, że kazań zachowało się tak mało. Moje dzieci były nimi po prostu zachwycone.
Pozostając przy potomkach. Czas przejść do LITERATURY DLA DZIECI, którą mogę podzielić na dwie grupy: tę czytaną z dwunastoletnim synem oraz dziewięcioletnią córką.
Z młodszą ponad pół roku „męczyliśmy się” ze „Zwierzakami Wajraka”, w której to dziennikarz Gazety Wyborczej opisuje różne gatunki zwierząt uwzględniając łatwość ich napotkania na ziemiach polskich. Lektura zawierająca dużo informacji i ciekawostek, ale ilość zwierząt jest przygniatająca. Na początku czytaliśmy o jednym gatunku przed snem. Bojąc się, że nigdy nie dobrniemy do końca, w drugiej połowie przeszliśmy do dwóch opisów dziennie, by zakończyć na trzech w jeden wieczór.
Książki czytane ze starszym zostały zdominowane przez dwóch autorów: Zbigniewa Nienackiego oraz Davida Walliamsa. Pierwszy z autorów wygrał pojedynek stosunkiem 3:2. Nienackiego czytaliśmy kolejne tomy przygód Pana Samochodzika („Nowe przygody”, „Fantomas” oraz „Tajemnica Tajemnic”). Muszę przyznać, że pomimo dydaktycznego smrodku zabarwionego peerelowską wizją historii, czyta się je całkiem przyjemnie. Mimo długich opisów miejsca akcji, niejako żywcem wstawionych z przewodników turystycznych, Synowi bardzo się podobała zarówno intryga, jak i prowadzenie akcji. Napiszę na marginesie, że nie ma nic przyjemniejszego dla rodzica niż na pytanie „kończymy na dzisiaj?”, usłyszeć odpowiedź „jeszcze chociaż jedna strona Tato”.
Coraz gorzej jest z kolejnymi tomami powieści Davida Walliamsa. Co książka, to brutalniej i bardziej obrzydliwie: w „Szczuroburgerze” napotkamy i morderstwa i mielenie ludzkiego mięsa (lub szczurzego). Trochę lepiej jest w „Małym Miliarderze”, chociaż to treści kolejnych tomów bardziej przypominają kreskówki z Nickelodeon czy innego Cartoon Network niż powieści młodzieżowe.
Bohaterów książeczek Walliamsa można z czystym sumieniem nazwać komiksowymi…
Skoro o KOMIKSACH mowa, to wspomnę tylko o francuskim przedstawicielu tego gatunku, który miałem zaszczyć poznać w wersji papierowej (jeden z nielicznych wyjątków) w zeszłym roku. To monumentalne „Rycerze świętego Wita” autorstwa Davida B (oczywiście w papierze). Historia opowiadana przez chłopca, którego brat jest epileptykiem, o tym, jak choroba ma wpływ na jego rodzinę oraz świat ten realny i ich wyobraźnię. Muszę się tutaj przyznać do małej wpadki. Pierwszą część „Rycerzy…” przeczytałem ekspresowo. Dopiero w drugiej zauważyłem z niejakim zdumieniem, że przecież tekstowi towarzyszą rysunki równie ważne, jeśli nie ważniejsze. Wtedy lektura stała się pełniejsza, a tempo zwolniło wyraźnie. Na swą obronę mogę napisać, że po komiks sięgam sporadycznie, a ten format wymaga innych nawyków niż czytanie linearne i skupianie się wyłącznie na tekście.
Przejdę teraz do kolejnej kategorii czyli tzw. KRÓTKIEJ FORMY LITERACKIEJ. Tutaj zamieściłem praktycznie wszystko. Zarówno napisane w lekkiej formie opowiadania, jak i utwory grubszego kalibru.
Zacznę od lektury czytanej w wakacje, która z założenia miała być odpowiednia na letnią kanikułę. Padło na duet Wojciecha Manna i Krzysztofa Maternę, którzy w krótkich tekstach dzielą się wspólnymi „Podróżami dużymi i małymi”. Lektura świetnie nadaje się na wypoczynek, choć pół roku po jej przeczytaniu pamiętam jedynie pojedyncze anegdoty. W sumie niewiele w głowie zostało, ale taka chyba ma być wakacyjna lektura.
Przechodząc do kolejnej pozycji nie mogę nie wspomnieć o zbiorze felietonów Krzysztofa Vargi o tytule „Setka”. Większość z nich pierwotnie ukazała się na łamach Dużego Formatu, co nie zmienia faktu, że czytając je drugi raz okazały się wyborną, mimo, że powtórną lekturą.
Kolejny zbiór felietonów, tym razem nieczytany przeze mnie, ale także publikowany wcześniej w internetowym Dwutygodniku.com, to „Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu” Doroty Masłowskiej. Mocny komentarz do tego co dzieje się w polskiej popkulturze. Masłowska jest świetnym obserwatorem nie tylko procesów zachodzących w popkulturze, ale także zmian językowych.
Kontynuując wątek felietonowy napiszę kilka słów o kolejnym zbiorze mieszkającego w Polsce irlandzkiego dramatopisarza i stand-upera Predara deBurcy, który co sobotę na łamach Gazety Wyborczej w Katowicach opisuje swoje życie w Gliwicach i okolicach wraz ze soją PRAKTYCZNĄ ŚLĄSKĄ ŻONĄ oraz trzema córkami. „Uporczywie pogodne myśli”, to pierwsza książka, którą zacząłem w papierze (egzemplarz podarowany wraz z dedykacją od mojego serdecznego znajomego, którego zdjęcie zdobi okładkę tegoż zbioru), a później kontynuowałem w ramach abonamentu Legimi (swoją drogą ciekawe, jak to rozliczyli z wydawcą). Predar niestety w sierpniu opuszcza wraz z rodziną Polskę, by wrócić do Irlandii. Dalszy los „Soboty po Irlandzku”, jak nosi tytuł w Wyborczej ten cykl felietonów, na razie nie jest jeszcze znany.
Były felietony, to teraz będą opowiadania. Czasami bywa tak, że zainteresuję się pisarzem pod wpływem wywiadu prasowego z autorem (tak było z Philiphem Rothem, który wszedł na moją listę autorów do których warto zajrzeć), czy recenzji w programie kulturalnym („Zabliźnone serca” Maxa Blechera). Podobnie zawarłem znajomość z Edgarem Keretem, którego wypowiedzi bardzo mnie zaintrygowały. Pod wpływem wywiadu zaznajomiłem się w ramach abonamentu ze zbiorem opowiadań „Siedem dobrych lat” opisujących jego rodzinę od pojawienia się na świecie ich dziecka aż do osiągnięcia przez niego siódmego roku życia.
Książka pasjonująca i będąca dowodem jak pojemny w treści może być krótki format. Pod jej wpływem sięgnąłem po drugi zbiór tego autora „8% z niczego”, który niestety już tak nie olśnił jak pierwsze spotkanie z Edgarem Keretem. Nie wiem, czy w tym roku znajdę czas na kolejne opowiadania, ale na pewno przygoda z tym autorem nie została jeszcze zakończona.
Pozostając przy tematyce krótkich tekstów muszę wspomnieć jeszcze o Amosie Ozie, którego „Judasza” czytałem w 2016 (świetny). Tym razem poświęciłem czas na „Wśród swoich”, który jest zbiorem ośmiu opowiadań opisujących życie wspólnoty Żydów w kibucu w latach 50.
Teraz wracamy nie dosyć, że na Polskie to jeszcze ewangelickie podwórko. To za sprawą Jerzego Pilcha, który towarzyszył mi we wszystkie niedziele zeszłego roku swym zbiorem, chyba wszystkich opowiadań autora zebranych w tomie „Indyk Belstville”, który tworzą teksty z książek: „Wyznania twórcy pokątnej literatury erotycznej” oraz teksty z pogranicza literatury pięknej i felietonistyki, jakie wcześniej ukazały się w „Bezpowrotnie utraconej leworęczności” oraz w „Moim pierwszym samobójstwie”. Jest też pięć utworów dotychczas nie drukowanych w formie książkowej. W sumie mógłbym policzyć jako trzy książki, ale takim „pozaregulaminowym sztuczkom” mówimy gromkie nie! 😉
Pozwolę sobie zakończyć tekstem skromnym w objętość jednak bogatym w treść. Mam tutaj na myśli szósty tom „Lapidariów” Kapuścińskiego. Naprawdę mocna literatura, która tylko zaostrzyła mój apetyt na dalsze obcowanie z Mistrzem. Rok 2018 będzie na pewno powrotem do reportażu…
Przyszła kolej na POWIEŚĆ. Szczerze pisząc nie przypuszczałem, że aż tyle beletrystki udało mi się „połknąć” w zeszłym roku.
Na początku wrócę do autorki, o której w poniższym tekście już wspominałem. Mam na myśli Dorotę Masłowską, której „Jak przejąć kontrolę nad światem” wspominałem przy krótszych formach literackich. Tutaj przyszło mi się z nią zmierzyć nagrodzonym NIKE w 2006 roku „Pawiem królowej”. Przyznaję się bez bicia: jest to książka, która jak dotychczas najmniej przypadła mi do gustu. „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” owszem, była szokiem literackim, ale po kilkudziesięciu stronach, wypracowaniu rytmu i tempa czytania wciągała. Podobnie było z innymi tytułami. Niestety, „Paw” okazał się porażką, co na szczęście nie zniechęca mnie do samej autorki.
Zerknijmy teraz w stronę literatury iberoamerykańskiej. Nurtu, którego jednym z przedstawicieli jest Garcia Gabriel Marquez. Bardzo się cieszę, że proza tego pisarza zagościła nie tylko w ebookach, ale również w wypożyczalni. W ramach swoich możliwości i dostępnego abonamentu staram się powolutku czytać kolejne tytuły pisarza. W zeszłym roku była to „Rzecz o mych smutnych dziwkach”. Tytuł wybrałem dzięki Jerzemu Pilchowi, który w jednym ze swoich felietonów w tygodniku „Polityka” mówił o votum separatum jakie zgłosił na okładce tłumacz tej pozycji w związku z niewyrażeniem zgody przez wydawcę na ostrzejsze tłumaczenie tytułu, które byłoby bliższe oryginałowi.
Kolejna pozycja to słusznych rozmiarów powieść Philipa Rotcha, który jak pisałem wyżej zaciekawił mnie swą twórczością dzięki wywiadowi, którego udzielił Justynie Sobolewskiej jakiś czas temu. Czytać ponoć należy tego autora wszystko. Ja na razie skupiłem się na tzw. trylogii amerykańskiej, którą pierwszą część stanowi „Amerykańska sielanka”.
Teraz skupuję się na dwóch tytułach, do których przeczytania zainspirowały mnie filmy czy seriale. Pierwsza książka to przeczytane w wakacje „Konklawe”, któremu poświęciłem czas w ramach wakacyjnej lektury. Powodem było nic innego jak pustka, którą odczułem po zakończeniu „Młodego papieża”. Serialu, który wszedł do pierwszej trójki mojego osobistego serialowego topu wszechczasów.
Ostatni tytuł to „Opowieść podręcznej”, na podstawie której powstał serial dostępny w Polsce na Showmax. Przygodę z dystopią Margaret Antwood rozpocząłem od serialu, dzięki aktorce grającej w nim główną rolę, czyli Elisabeth Moss. Pod jego wpływem postanowiłem zapoznać się z pierwowzorem. To była bomba, która przemodelowała kompletnie moje spojrzenie na role społeczne kobiet i mężczyzn. Zdecydowanie jest to moja osobista pozycja roku, a wywiady z autorką tylko zaostrzają apetyt na kolejne jej dzieła.
Przyszedł czas na kategorię książek związanych z HISTORIĄ. Tutaj mogę pochwalić się jedynie trzema tytułami.
Pierwszy to „Krótka historia filozofii” po(bardzo)krótce przedstawiająca poglądy filozofów od czasów antycznych do współczesności. Jeśli ktoś z historią filozofii nie miał wcześniej do czynienia, to ten „liz” może wydawać się za skromny. Jeśli czytamy to w celu przypomnienia sobie najważniejszych tez, to może być dobra ściągawka.
Druga i trzecia pozycja dotyczy już naszego poletka i skupia się głównie na czasach wojennych. W przypadku pierwszej chodzi o Wołyń, którą przeczytałem pod wpływem ostatniego filmu Wojtka Smarzowskiego. „Sprawiedliwi zdrajcy” Witolda Szabłowskiego, to świetny reportaż pokazujący jak historia potrafi ciągle żyć w śród ludzi, odciskać piętno na światach i kolejnych potomkach uczestników zdarzeń. W tym roku zamierzam kontynuować także ten temat.
Na zakończenie wspomnę tylko o poruszeniu w mych literackich podróżach tematu Powstania Warszawskiego. Czytałem co prawda fragmenty w liceum (zachwycało), ale potężne wrażenie zrobiły na mnie koncert i płyta w aranżacji Mateusza Pospieszalskiego z fragmentami tej książki. Pojawienie się „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego” Mirona Białoszewskiego w formie ebooka stworzyło okazję, by poznać to dzieło w całości. Jak to mawia młodzież „mimo, że to lektura, to ciekawa książka”. Od siebie dodam, że wyjątkowo poruszająca.
Na końcu pozycja także z historią w tytule, którą można raczej zaliczyć do czytadeł. Kiedyś miałem nieprzyjemność poznać beznadziejną „Czarną materię. Historia gówna”. Teraz przyszedł czas na „Boskie przyrodzenie. Historię penisa” Toma Hickmana. Na pewno ciekawsze niż jej poprzedniczka, ale do zachwytu nadal daleko.
Historia to opisy wydarzeń. Miejsca jednostek w tych wydarzeniach możemy znaleźć w książkach BIOGRAFICZNYCH. Wywiad-rzeka Rafała Księżyka z Kazikiem Staszewskim w „Idę tam gdzie idę. Autobiografia” taką formę pełni. Poznajemy tutaj nie tylko życie lidera Kultu, ale także jego poglądy na świat przed i po roku 1989. Kazik ze swadą opisuje blaski i cienie rynku muzycznego w Polsce. Jestem ciekawy ilu kolegów po fachu przestało utrzymywać kontakty z Kazelotem. Dziwię się, że po tej książce nie zmienił się także skład Kultu…
Na zakończenie moja kilkuletnia odyseja, czyli trzeci tom „Mojej walki” Karl Ove Knausgårda. Co by tu rzec. Minął półmetek, a ja zamierzam walczyć dalej przez kolejne trzy tomy ;-).
Tym wpisem pozwolę sobie już domknąć rok 2017 i w następnych wpisach zająć się już innymi tematami niż kronikarsko-podsumowujące.
PS. Napisałem w tytule, że rok 2017 zamknąłem w liczbie czterdziestu jeden (a nieoficjalnie 42 przeczytanych książek). To prawda, bo tym dodatkowym jest powtórna lektura „Konteneru” Katarzyny Boni i Wojciecha Tochmana. Tochman to przeciwieństwo Mikołajewskiego. Jego reportaże są rwane, pełne emocji, a nawet agresywne. „Kontener”, to kolejny tytuł Tochmana, który musiałem czytać co najmniej dwukrotnie (podobnie było z „Dzisiaj narysujemy śmierć” oraz „Eli, Eli”). Ten typ po prostu tak ma, że nawet skromny objętościowo tytuł zawiera ogromną ilość treści.